sobota, 31 sierpnia 2013

Międzynarodowe Zawody Łucznictwa Konnego, małe podróże też kształcą



Stajnia Gostar w Goduszynie oraz Polskie Stowarzyszenie Łucznictwa Konnego zorganizowało dziś pierwsze w naszej kotlince Międzynarodowe Zawody Łucznictwa Konnego. W pierwszym dniu zawody w stylu tor koreański. 
Konkurencja oparta na starych koreańskich zasadach. Szybki przejazd i strzały z niedużych odległości, po jednej strzale do tarczy. Tarcze ustawione są 5 metrów od toru i w zależności od przejazdu może być ich od 1 do 5. 
Każda tarcza to 5 pól, centralne nazywa się tygrysem, kto w niego trafi, zdobywa 5 punktów. Tarcze są kwadratowe o wymiarach 84x84 cm. Przejazdy w stylu koreańskim mają nazwy angielskie, one shoot, double shoot i multiple shoot . 
W przejeździe na dwie tarcze jeździec oddaje jeden strzał w przód i jeden w tył. Oczywiście obowiązują limity czasowe i zasada, im szybciej i celniej tym lepiej. 
W wersji na 5 tarcz warunkiem ukończenia jest trafienie w co najmniej 3. We wszystkich przejazdach strzały dobywane są z kołczana , zza pasa albo z cholewy buta. Łucznik wjeżdża na tor bez strzały w dłoni, wyjątkiem jest konkurencja multiple shoot, łucznik może rozpocząć jazdę z napiętym łukiem.   
Z naszych obserwacji wynika, że najtrudniejsza jest konkurencja 2 tarcz, stoją blisko siebie, dzieli je zaledwie 10 m, więc czasu do założenia strzały, napięcia łuku i oddania strzału jest mało, na dodatek koń pędzi. 
Oglądanie łuczników w siodle robi ogromne wrażenie, jeśli ogarnąć to rozumem, przejazd trwa kilkanaście do 20 sekund, w tym czasie, na biegnącym, galopującym koniu obie ręce i oko i równowagę trzeba skupić na strzelaniu a jednocześnie utrzymać się w siodle. Bez porozumienia z koniem nie da się tego zrobić. Podstawową zasadą Stowarzyszenia Łucznictwa Konnego jest, że koń jest najwyższym dobrem we wszystkich dyscyplinach jeździeckich. Konie piękne, jeźdźcy wprawni. 
W oko Kanii wpadł Maciek, koń niewielki ale bardzo dynamiczy, czy to Koń Fiordzki, czy może jakiś potomek Koni Przewalskiego, na rasach rumaczych nie znamy się w ogóle. Jaremka w Gostarze czuje się jak w domu, zna to miejsce od dawna, miejsce to samo a jednak jakieś inne, nie było znajomych czworonogów, pastwiska niemal puste… 
Jedynie jesień tu zagląda ukradkiem, przyczaja się powoli, zaczyna kolorować to tu to tam. Tylko, gdzie się podział Moki ? Za krytą ujeżdżalnią festyn dla … tych co lubią festyn. Kiełbaski, pajdy chleba ze smalcem, muzyka, ciasta, piwo… a w deszczu finał, pokazy ogórkowe. Rozpędzona szabelka versus kabaczek vel cukinia. 
Cuketa nie miała szans, to nie tylko świetni łucznicy to jeszcze wytrawni szermierze. Chyba nam się nie wydawało, ktoś śpiewał:   

Mój koń/ Musa Czachorowski/Wujkowi Amirowi Gismatullinowi
Czasem śnią mi się konie
tabun splątanych grzyw i kopyt
Rozhukane prężą mocne grzbiety
w oczekiwaniu na ciężar jeźdźca
i niepohamowany pęd Ich oczy
wypełnia dal Napinają się
ścięgna i mięśnie 
Drży
tratowana ziemia
niepokój ogarnia także ludzi
siedzących jeszcze nieruchomo przy ogniskach
wokół nich rozlewa się z wolna
wieczorna mgła 
Przynosi ze sobą
zapach dojrzewającej krwi
i ostry lot strzał
Budzi mnie nagły krzyk
Gdzie moja szabla
mój koń.

piątek, 30 sierpnia 2013

Drugie ZaHorboszenie Jaremczyńskie




Najazd, nabiegnięcie, nasiedzenie, najedzenie, napicie, nazrywanie, nazamieszenie, naweselenie, 
napytanie, należenie, na na naHorboszenie, zaHorboszenie Jaremczyna! Z grilla najlepsze dla najmniejszych chipsy i cola, dla najwyższych popularny ostatnio łomżing i kiełbaskownia. Środek delektował się płodami. Z krzaczków płodami rozmaitymi. Gabaa Kadabaa dwa kije, kto po mój sięgnie temu po nosie…
 A Zuzanka właśnie odkrywa w sobie duszę ogrodniczki, Jaremczyn podarował jej paczuszkę własnych nasion i każdego innego kwiatka do 2 kolekcji. Na wyspę w kształcie kucającej surykatki w kaszkiecie odjechała mięta, melisa, fasolki… posmakować brytyjskiej gleby. 
Pa pa mamo, tato, Zuzko, Plok zostaje z Jaremką i Zulinem, na wieczór i całą noc! MajLo pilnowała snów miłego gościa, Zul też czuwał. Na sen wyobraźnia nakarmiona opowieściami z Kaszub, właśnie z Kaszub, bo tam Pietrula zostawił większość swoich ubrań na tegowakacyjnym obozie harcerskim. Czuj czuj, czuwaj, bo komu potrzeba więcej niż dobrej zabawy ? Z pewnością kilka par skarpet, kompletnych par, nie jest niezbędnym warunkiem niezapomnianych wakacji w Polsce albo na RODOS.

Naszych naszych nieustających lubiechowskich wakacji ciąg dalszy




Com ja widziała, Cóżem ja przeżyła, kędyś chadzałam… to wszystko moje, nie po nowemu. Bez końca wakacje w Górach Kaczawskich i na pogórzu.
Żniwa w intensywnym trakcie, ścierniska świeżuchne, wapnują a potem zaorają. Mój mój, Moja moja i Nasza nasza z nami, czyli Bogo, Gabruszka i Barbasia, rozszczekany, zawęszony obóz wiecznie wędrowny. 
Traktor w porze przedpołudniowej drzemki, bo stał i nie warczał silnikiem. A co tam MajLo słychać nad stodołą? Siano pachnie, kot się wyleguje, owsa trzeba przypilnować przed gryzoniami… pod sam dach wspiąć się po schodach, obwąchać kto ślady zostawił, taki pod dach to dopiero ciekawe miejsce. 
To tutaj śpi maszyna młocarnia, chyba dawno nic nie miała do roboty, śpi głęboko, pachnie wyśmienicie. Z samej góry widoki są… na sam dół. 
Przyczepa przygotowana, owies w workach, czas na wysokie łąki z widokami na Bucze Wielkie i Małe, na Sokołową Górę, Ostrzycę i te inne, jeszcze niepoznane wzniesienia do na przyszłość. Zachwycająca okolica. Na przyszłość odnaleziona zwyżka, z której pewnego dnia na pewno wypatrzymy tego i owego. 
Amatorów wysokich łąk jest wielu, zostawiają ślady… na krzakach owcze runo, kierdel tego dnia beczał gdzie indziej. 
No szkoda, bo by się zagoniło… I bez kierdla można poganiać. Gabrusza z Bogo coś tam wywęszyli, zniknęli, wrócili uśmiechnięci. Barbasia cierpliwie szukała zwady, tym razem bez skutku. MajLo korzystała ze słonka, ratowała aporty przed zaginięciem w łące i towarzyszyła. 
Eskorta w niesieniu patyka,  w bieganiu, w szczekaniu, w czym jeszcze mogę pomóc? Nic do roboty? To sobie poleżę. Nawłoć zakwita i świat żółknie, mówią, że to zapowiada jesień. Pewnie tak właśnie jest, że jesień przyjdzie, poranki i wieczory chłodne już. 
Można by powiedzieć, taki zwyczajny spacer, można by, gdyby nie to, że z gęstwiny nagle wyskoczyła całkiem ruda i spora sarna i niemal nie stratowała Pąpiru! Stało się to tak nagle, że trzeba tu wierzyć wyłącznie na słowo. Jedna mała refleksja na zupełnym marginesie: Andrzej z wąsem to typowy mieszkaniec tych terenów, występujący masowo, czasem miły, rzadziej nie bardzo. Trochę nam szkoda, że kombajn się spóźnił, ten na który czekaliśmy od rana. 
Witoldowe łany zebrane, nowe ziarno suszy się w sąsiedztwie ziarna starszego. Jeszcze tylko poplon, gryka, jabłka, gruszki, śliwki, aronia, jeżyny i maliny, okopowe, dyniowate, fasolki, fasole… wykopki i można myśleć o następnym sezonie… w przerwach orka, głęboszowanie lub inna kultywacja, talerzowanie, wapnowanie, siew, nawożenie… magazynowanie, przetwarzanie, skup…aż do zimy pełne rolnicze ręce roboty. Na dodatek sezon myśliwski! Nieustające wakacje, niekończące się atrakcje. Nasz nasz mikroregion kaczawski, przyjemny podręcznik życia blisko natury.