Dłużyło się nam, jak
w poczekalni na szarym ogonka końcu,
czekanie na śnieżuchę zimuszkę dłużyło się
w niekoniec. Wizyta zatem odbyła się duszpasterska duszgórska dusz głodnych
białych krajobrazów, szczypania w policzki i skrzypu skrzypu skrzyp.
Trasa dla śpioszków leniuszków, krótka ale
niełatwa. Z Karpacza Wangu na Polanę, Kotkom pomachane, co po prawicy w słonku wygrzewały swoje skały
szare, miau. Jaremkowe konieczne szaleństwo na lekko pośnieżonej hali, ach
widoki, widoki, szaleć do woli można,
bo chmury tworzyły swoje kompozycje, odkrywały,
zakrywały, grały, pływały, nadciągały i wracały. Do Pielgrzymów jeszcze słonko
z nami szło, do Pielgrzymów na 1200 m n.p.m. jeszcze siłkę miało a potem się w
chmury otuliło i odpoczywało.
Następne
półtora kilometra w chmurze gęstej aż do
Słonecznika, 230 metrów różnicy poziomów i 16 % nachylenia. Wiatr, mgła i pół
godziny samemu ze swoim światem plus dumne tyczki przewodniczki.
Weszłyśmy na
teren gminy Podgórzyn, 1 423 m n.p.m. jedno z najwyżej położonych punktów
na turystycznych szlakach Karkonoszy, wyżej jedynie Spalona Strażnica, Łabski
Szczyt, Wielki Szyszak i Śnieżka… inne wyższe punkty są niedopuszczalne albo o
nich zapomniałyśmy ;).
Słonecznik zegar dla mieszkańców Podgórzyna tego dnia
nie wskazał południa wespół ze słońcem. Chmury nie pozwoliły.
Biało, wiało na
grzbiecie, zima, której nie widać w kotlince, tutaj się rozpanoszyła aż miło i
aż rękawiczki i dech zapierało. Wspaniale.
Tego nam było trzeba i tego się
chciało. Schodziło się wesoło, znów chmurne spektakle się odbywały, widzę, nie
widzę, jest, nie ma. Duch Gór w swoim domu na skale też to oglądał a na koniec
uśmiechnął się do nas promiennie na Polanie i poszedł się kapać w rześkiej
mżawce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję