piątek, 29 listopada 2013

Były sobie śpioszki dwa



Na Wojtusia z popielnika idzie niebo ciemną nocą. Ach śpij bo właśnie gwiazdy świecą i migoczą, księżyc ziewa i za chwilę zaśnie. Była sobie raz królewna aż wyjrzały ptaszki z gniazd. Chodź opowiem Ci bajeczkę, że on zasnął a nie Ty. Gwiazdki nie są do zabawy a w tej chatce same dziwy, szarobure, szarobure obydwa. Cyt, iskierka zgasła. Ot i bajka cała.

środa, 27 listopada 2013

Okole. Opowiadanie dla Eli




Jadąc krzesełkiem w tą i w tamtą, czyli opowiadanie dla Eli. Tak, to była niedziela, zaznaczona czerwoną datą w kalendarzu, potwierdzona wytrwałymi oszczekiwaniami idących na cotygodniowe modlitwy mieszkańców Lubiechowej. Jajecznica też była niedzielna. 
Pogoda w typie telewizyjnym, mgliście z mżawką, można by nawet napisać, że było nieprzyjemnie. Ten fakt został całkowicie zignorowany przez naturalnie entuzjastyczną grupę wycieczkową. Cel Okole. Akcja się właśnie zawiązuje, w polach i łąkach nabiera tempa gonitwa trzech lekko niezrównoważonych koleżanek. 
Aleją do osiołka, którego wciąż nie ma i zwrot, bo sarny się nie spodziewały, że w taką pogodę ktoś będzie tędy przechodził. Gabra wystrzeliła, reszta nie. Następnie miejsce akcji przenosi się do lasu. Mała dygresja: lasy Gór Kaczawskich są wyjątkowo malownicze :) 
Nawet jak chmura ociera się o czubki świerków i buków, nawet kiedy nie widać Gackowej ani Radostki, ba nie widać ani tego co przed nami… Ta chmura skutecznie ukryła naszą najbliższą przyszłość. Zupełnie pochłonęła zająca, który nagle wyskoczył z lasu… 
Nosy węszyły, nosy oczu nie potrzebują. Opowiadanie toczy się dalej, szlakami z zakazem wstępu na choinkę, nie zbliżać się, nie dotykać, w ogóle nie być tu! Na szczęście psów ten znak nie dotyczył :) 
Tym bardziej suk! Uwaga, uwaga, uwaga, tamburyny, piszczałki, dzwoni, werble – pierwszy punkt kulminacyjny - Okole zdobyte! O zaskoczenie, nikogo tam nie zastałyśmy, nawet widoki się nie pojawiły. Nic to, trudno, komu grała melodia, ta po skałkach poskakała, ta Basia dzielna. Jaremka też sobie nie żałowała. 
Gabra machnęła na to ogonem, tą jak zwykle rządził nos. Opowiadanie toczy się dalej, zmierza teraz w dół trasą w typie naganka w scenografii jeżyn i gęstej świerczyny po ścince. Wszystkie przeżyły, test zaliczony z wynikiem: nadają się. Otworzył się przed nam obszerny las bogaty w wybory, tędy, owędy, tamtędy… 
Gabra pognała, wszyscy czekali i właśnie w tej chwili niespodziewany drugi punkt kulminacyjny. To było tak: Pąpiru mówi, nie umiem gwizdać, czy jakoś tak, bo pamięć zawodna, więc gwiżdżę ja, na palcach i zaczyna padać śnieg! A gdyby wcześniej ta zależność była znana, to bym gwizdała od września od rana! Tak się zaczęła zima w masywie Okola. 
Pierwszy śnieg tak doskonale poprawia nastrój. Taka piękna nowina do zaniesienia Witoldowi i Buddy też usłyszał, że zima jednak w tym roku przyszła. W niedzielę. Tak, to była niedziela, zaznaczona czerwoną datą w kalendarzu, potwierdzona wytrwałymi oszczekiwaniami idących na cotygodniowe modlitwy mieszkańców Lubiechowej. Jajecznica też była niedzielna. I nawet śnieg spadł Elu.

piątek, 22 listopada 2013

My huckleberry friend, mountains and I :)





Kiedy przyjdzie taki czas i nam zacznie skrzypieć w stawach, sił już nie będzie w mięśniach 
i oddech będzie się urywał na stromych podejściach z głazów… Kiedy łapki poczują zmęczenie nie do opanowania i wspinaczka przestanie być radością… wtedy sobie z przyjemnością popatrzymy na te zdjęcia :) 

A pamiętasz… śnieg Ci topniał pod językiem, ten pierwszy wysoko zawsze miał wyjątkowy smak. Czy wciąż czujesz tą świeżość górskiego, zimnego powietrza ? 
Przypomnisz sobie Jaremko, co Ci zawsze szeptałam przed ciężkim szlakiem? Jeśli Ty dasz radę to ja też ! 


Jeszcze się nie zdarzyło, żebyś nie dała, 
my huckleberry friend, mountains and I :)






czwartek, 21 listopada 2013

Torek i ptaszkownie w Jaremczynie




Lista mieszkańców Jaremczyna powoli się wzbogaca. Już wiemy co to za tajemniczy kot się u nas zadomowił. 
Piękny pręgowany pół dziki Torek. Torek jest błyskawiczny i cichy, pozwala się dotknąć ale jeszcze niechętnie reaguje na głaskanie. Za to apetyt ma ogromny. Pochłania błyskawicznie. Zainteresowanie Jaremką wykazuje zdawkowe, bo co ta głupia zabawa patykiem? 
Nie nie, to w kocim świecie nienormalne. Jaremka jak to ona jak je to niech je, za to jak biegnie to co innego… Torek jest ciekawski, zwiedził domek, już wie, gdzie leży granulowany skarb. 
Niestety nie zdążył go wykraść. Po jedzeniu, jak każdy porządny kot oddał się toalecie. W tym czasie Bogatka odkryła, że podano do karmnika, Mazurek trochę mniej odważny czekał aż w Jaremczynie zrobi się mniej tłoczno. Sójka zwyczajna, przybysz z północy – wszystkożerna przedstawicielka krukowatych i 
Kwiczoł z drozdowatych, ptak wędrowny, czasem zimujący w Polsce przyglądały się wszystkiemu z wysoka. Kwiczoł konsumował jabłko, lubi też owoce jarzębiny, jałowca i głogu. Dawniej był przysmakiem, ze względu na aromatyczny od zjadanych owoców smak mięsa. 
Kwiczoły potrafią skutecznie odpierać ataki ptaków drapieżnych. W kupie siła, nawet dosłownie, bo najzwyczajniej w świecie strzelają w przeciwnika kałem. Trudno latać ze sklejonymi piórami.  A na koniec Dzwoniec zwyczajny z łuszczaków, w zasadzie nie jeden ale spore stadko. 
Pieśń Dzwońca brzmi jak dzwoneczki, ptaszyna mieszka w gęstych krzewach, zimą przepada za nasionami słonecznika. Wszystkie ptaszyny objęte są w naszym pięknym kraju ścisłą ochroną gatunkową. Unia Jaremczyńska jednogłośnie wpisała się na listę dokarmiających. 
Zima w końcu przyjdzie, o gości trzeba dbać, tych futrzanych i pierzastych. Banda jaremczyńska rośnie w siłę, kto jeszcze… będzie ciekawie.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Na początku była Koralowa Ścieżka...



Jeśli śniegu będzie przybywało w tym tempie to rety jeju ale prawdziwej zimy się nie doczekamy! 
Składamy protest i domagamy się obfitych opadów śniegu. Z tygodniowym ultimatum :) Niedzielna grupa poszukiwawczo-tropiąca w składzie wzmocnionym przez radośnie zielonego, pozornie zielonego, 
radośnie pozornego ale nie pozornie radosnego Jarka, wyspana do syta, bo o świcie budziki nie wołały, w południe samo… rozpoczęła węszenie za śniegiem. 
Wycieczka zaczęła się miłym, niespodziewanym spotkaniem z Korą i jej ludźmi, jechali w tym samy kierunku ale z innym planem. Na nas czekała Koralowa Ścieżka, makabryczne wspomnienie z dzieciństwa, mordęga. 
Tym razem nie było upału. Lasem, pod górę, ja się pytam gdzież ten śnieg? Pojawił się wreszcie przy Paciorkach, pomiędzy doliną Szklarki i Wrzosówki. MajLo oczywiście musiała sprawdzić co oferuje skalny punkt widokowy. 
Panorama na kotlinkę w pierzynie z chmur. Chmury tego dnia zeszły bardzo nisko ale jak tylko poczuły, że słonko się zniża, rozpoczęły wędrówkę w góry. Tak rządzi nimi inwersja temperatur. 
Im wyżej tym cieplej, dziwne wrażenie, zwłaszcza jak się już pokona zdradliwe, lekko oblodzone wejście ścianą kotła a w zasadzie zbocza doliny, mijając olbrzymie wiatrołomy, przedzierając się przez piętro subalpejskie z kosówką gubiąc przy okazji szlak…. No kto wytyczył szlak przez takie rumowiska gołoborza… NIKT! 
Gapy… Zatem jak już się odnajdzie właściwą drogę, gwarantującą dojście bez połamanych kończyn i wejdzie na wierzchowinę Karkonoszy i czuje się miłe ciepło to jakoś niepokojąco. Ledwo wiaterek nad Śnieżnymi Kotłami, jak to ? 
Dziwnie dziwno, widoki za to jak pierwsza nagroda w najtrudniejszym konkursie! Góry, chmury, zmienność, chwilowe piękno, nie mrugać, bo się coś przegapi. I co my tu mamy, z jednej strony Śnieżka z drugiej Szrenica. W dole Śnieżna Kotły nad nami Wielki Szyszak a w oddali Liberec i Góry Izerskie oraz jak się wpatrzyć to i Rudawy Jeremickie widać. 
Cudownie wspaniale warto było, nawet jak się mała futrodoopka trzęsła na głazach. Koralowa Ścieżka nigdy nam jakoś nie odpuszcza. Co za nami, to w pamięci, przed nami uczta, opisać się nie da, zdjęcia są tylko marną kopią… 
Jaremka uszczęśliwiona śniegiem, mało go ale jednak jest, no jest i można się przytulić, powyjadać, wywąchać… wszystko można, co się chce! Na krawędzi, można było, bo nieustannie nie wiało. Morze chmur wznoszących. Idą, idą nam na spotkanie. 
Podobnie jak zmierzch a ścieżka do schroniska Pod Łabskim Szczytem chociaż wyraźna to w dolnym fragmencie oblodzona. Prawie, prawie nas wywróciła ale jednak nie!  Na deser do herbaty i kawy był wschód Księżyca. Nie byle jaki bo w pełni. Z wielu widoków ten był wbijający w ziemię. Kto późno jesienią wychodzi w góry, ten wraca po ciemku i czasem ląduje na tyłku albo zdąży się wyratować. Tym razem Jaremka nie musiała się wstydzić za nikogo. Apetyt na zimę rośnie. Za miłe towarzystwo dziękujemy! W pamięci wyryło się NIEBAWEM :)