Wejście czarnym
szlakiem z Jagniątkowa na Hutniczy Grzbiet, zwanym popularnie Petrowką, to
wejście bezkompromisowe. W zasadzie od
samego Sobieszowa, czyli sporo niżej, prowadzi wyłącznie pod górę.
Pod górę nie
tylko w znaczeniu, że z niższej wysokości wybieramy się na wyższą, na tym
szlaku nie ma odcinka nie pod górę. Na odcinku 6 kilometrów nachylenie sięga 13%,
maksymalne
na 50 metrach to 30% a do pokonania różnica 760 m wysokości n.p.m.
Jeden z naszych ulubionych szlaków, bo pozwala potwierdzić, że kondycja jest :)
Zmęczenie nie dotyczy Gabry, to wiemy od
dawna, powoli przyzwyczajamy się też do faktu, że foksterier potrafi latać. Jaremka
ich nie prześcignie, choćby nie wiadomo co, za to w ogon uwalić można, tak niby
przypadkiem.
W chwili, gdy pojawia się patykowy aport, znika szansa na
spotkanie dzikiej zwierzyny, MajLo skutecznie głosi, że zaaabaaawaaa. Pąpiru w
odzieży syberyjskiej, bo przecież zima zimowa, karkonoska bliska już była odwodnienia,
na szczęście towarzyszył nam kwas.
Zaocznie, w myślach, była z nami na tym
niełatwym szlaku Marysia i Menia, obie mają do pokonania o wiele trudniejszą
drogę. Nasze serduszka kochane. Gdyby tak można iść po zdrowie Królowej, to
byśmy na każdy szlak ruszyły. Gabra z Bodziakiem to nawet by trasę po dwakroć
pokonali.
Taktycznie redukowałyśmy kwas, do chatki schronki dotarliśmy w
czasie, który gwarantował sukces. Tym razem Karkonosz nam sprzyjał. Od chatki w
górę wg mapy 30 minut, zapadania się, głębokiego śniegu, pięknie ośnieżonych
świerków, widoków rekompensujących trud. Pokrywa śnieżna zmrożona jak kruchy
wafelek, Hutniczy Grzbiet zdobyty, obwąchany, taka nasza lutowa tradycja :) W
tym oczywiście towarzystwie. Nie do zdarcia, za co dziękujemy bardzo bardzo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję