Nasze oczy dawno już nie widziały śniegu, dawno też i łapki Jaremki nie stąpały po białym.
Zdawało
nam się z daleka, z dołu bardziej, z dalekiego dołu, że Śnieżka, nasza góra gór już w lekkiej jest
bieli. No to siup sru do autobusu i do Karpacza. Do Białego Jaru, lecz szlakiem
nie przez Biały Jar,
dawnym torem saneczkowym, który oferuje ciekawsze
widoki i nie kończy się tak ostrym i nieprzyjemnym finiszem. Do pokonania, mimo
to, taka sama różnica wysokości, żadnej taryfy ulgowej, cała droga pod górę,
bez wypłaszczeń i bez zejść, cierpliwie pnie się.
Szlak żółty, lubiany przez
biegaczy, szeroki, wygodny z panoramami na Czarny Grzbiet, Kowarski Grzbiet i Rudawy
Jeremickie , jakby stanąć na palcach to i dalej daaaalej widać :) Jak
komu nudno tak się wspinać, to można iść tyłem, ciekawe uczucie i
widoki zgoła niecodzienne.
Powoli, nieśmiało, pierwsze białości,
cudowności, bardziej szron, lub też szadź.
Szadź była pod gondolą, chrupiąca biała skorupka na trawach. Wyżej też
była. Szadź jest przepiękna, szron jest malowniczy.
To, czy to? Zamarznięte kryształki; nie igiełki lub igiełki.
Tak doszliśmy do Strzechy Akademickiej, dym pachniał kusząco ale śniadanie
zjedliśmy na śniegu. Za Strzechą zaczyna
się ten najpiękniejszy kawałek, droga na Równię pod Śnieżką, z namiotem z
tyczek, kępami kosodrzewiny i ogromną perspektywą, nad którą góruje Ona.
MajLo przedkłada zabawę ze śniegiem nad widoki,
tarzać się, brykać, przytulać, jeść, aaaaa jakby się było można rozczwórzyć, to
by było idealnie. Nie, idealnie będzie w rozczwórzeniu i ze śniegiem po czubki
uszu, mrozem szczypiącym i białymi przestrzeniami lśniącymi w słońcu. Dotarliśmy pod Śnieżkę, nikt orła nie wywinął, o dziwo wcale nie
wiało, zwykle łeb tu urywa. Wiatr zapewne zamilkł na widok widoków. Wkrótce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję