Rudawy Jeremickie
najpiękniejsze są jak wiadomo jesienią. 90 kwadratowych kilometrów lasów z
bukami, jaworami,
jesionami wyniosłymi, jarzębinami, klonami, lipami, grabami,
olszami, brzozami, modrzewiami i świerkami. Każde drzewo stroi się w swoją
jesienną sukienkę, dlatego w Rudawach jesienią jest tak kolorowo, nawet kiedy
słońca brak.
W starszych opracowaniach na temat tego skrawka świata, tych w
których czarno-białe fotografie i ryciny nie zagłuszają słów, można wyczytać,
że najmniejsze zachmurzenie notowane tu jest we wrześniu, październiku oraz
lutym a największe w styczniu.
Pierwszy śnieg zwykle pojawia się w drugiej
połowie października a ostatni nawet w maju. Okres bezprzymrozkowy trwa tu 90
dni, dni zupełnej ciszy bez wiatru to 35 % w skali roku, kilkadziesiąt dni
rocznie, latem i jesienią, wieją tu feny, towarzyszy im ocieplenie i słoneczna
pogoda.
150 dni w roku w Rudawach pada, głownie w maju, natomiast w lipcu i
sierpniu najulewniej. Najmniej pada w lutym i we wrześniu. Od połowy czerwca do
końca sierpnia trwa tu termiczne lato, w lipcu jest najcieplej.
Luty za to jest
najzimniejszym miesiącem z temperaturami nawet poniżej -30 stopni C, zima
termiczna zaczyna się w grudniu a kończy w marcu. Absolutna amplituda
temperatur wynosi tu nawet 70 stopni C, dobowa maksymalnie 50 stopni C, to w
lutym.
Nasza pierwsza, prawdziwa wycieczka ze Szczotą odbyła się w optymalnym
czasie na turystykę i rekreację, czyli od wczesnej jesieni do połowy
października. Gdyby chciało nam się wspinać to czekać by nam trzeba do kwietnia.
Dziecię z domu leśnego czuło się między drzewami jakby wychowała je ściółka.
Mgła żartownisia schowała przed nami spory kawałek świata, żeby zrobić nam
niespodziankę stromym karczowiskiem. Szczota dzielnie przeprawiała się przez
strumień. Drzemie w niej moc i zapał, jak nic nie skutkuje to taranem byle do
przodu.
Szybko pod górę, będzie okazja zajrzeć do drzewa i pochodzić po
dymiącym czarnym placku. Drwale zostawili nam trochę ciepła i mnóstwo zapachów.
Z mgły wyłonił się granitowy twór, skałka, która poszła do szkółki, otoczona
siatką w spokoju będzie wietrzała, nikt jej deptać nie będzie, ani wkręcać w
nią niczego.
Zdjęcia owszem, z daleka, proszę bardzo ile karta, film pomieści, fotograf
ile zapragnie. Gabra tego dnia nie była zbytnio towarzyska, pochłonął ją nos.
Znikała, wracała, znikała, wracała, nie dla niej powolne podejścia grzybiarzy
amatorów z Szczotą, która wciąż za młode ma łapki, żeby za nią nadążyć i
Jaremką, która musiała pilnować stada.
No właśnie pilnowała a Gabra jej
znikała, więc jak tylko się pojawiała to dostawała upomnienie, zupełnie
nieskuteczne. Pąpiru wyzbierała
wszystkie grzyby skalne jadalne, odpuściła tylko Szmaciakowi gałęzistemu, bo
jest pod ochroną. I tak nie weszła w posiadanie niewielkiej ilości arszeniku,
którą zawiera Kozia broda. Na szczęście nie wszystkie skałki poszły do szkółki,
bo być w Rudawach Jaremickich i nie poskakać jak kozica?
Dla Gabry skały to żadna
trudność, MajLo ma w tym olbrzymie doświadczenie, Szczota przeszła pierwszą
lekcję, serca stawały, jest dzielna, to tylko kwestia czasu i nie będzie
zostawać w tyle z niczym. Jak już wyszło słonko, to świat się zrobił tak barwny
i tak rozświetlony, że aż bolało w oczy. Dla powracających mgła odsłoniła
miejsca przedchwilne. To my aż tam, daleko, wysoko? :) Ach ta wytrwała Elza,
nie marudziła ani razu… może to to, czym zajadała się na wydeptanej przez jelenie,
dziki łące dało jej tyle siły? Jeszcze mały pies w sporym lesie, co myśliwy to
myśliwy, drogę do cienkiego odnalazła bezbłędnie. No to mamy dwie sprawdzone
nowe Rudawianki :) i trochę grzybów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję