To była sobota
spontanicznie ornitologiczna. Tak wyszło dzięki Basi, chociaż akurat każde z
tych spotkań byśmy oddały, żeby Basia nie była powodem naszej wizyty w
Lubiechowej.
Basia bowiem kłopoty ma zdrowotne a chorych należy odwiedzać,
pocieszać jeśli tego potrzebują, przytulać i całować a nade wszystko mówić z
przekonaniem, że będzie dobrze. Inne rozwiązania nas nie interesują.
Jaskółki
odchowują drugi miot, pojawił się nawet jakiś konflikt w Witoldowej stajni,
trzech chętnych do jednego gniazda, konsternacja, wpatrywanie się w siebie i
gonitwy. Kto się próbował wkręcić na trzeciego, czy to była jakaś jaskółcza
samozwańcza niania… taka zagadkowa sytuacja przy gnieździe.
Ze stajni do Basi
idąc, rozmawiając o tym i owym, drogą, którą przemierzyłyśmy setki razy … idąc
tak idąc a tu nagle z drzew nad basenem wyleciała Czapla siwa! Egipski symbol
smutku i narodzin, chrześcijański symbol mądrości i cierpliwości,
według
Pliniusza potrafi płakać i ronić łzy, podobno krzykiem zwiastuje burzę. Ta nad nami
przelatująca milczała, burzy nie było. To była pierwsza lubiechowska Czapla
siwa, przynajmniej według nas :)
Mimo, że nie widać, to Jaremka oglądała czaplę
z nami, potem poszła odpoczywać na poddasze, żeby nerwów Basi nie szargać.
Basia oprowadzała po warzywniku, oczy uśmiechały się najbardziej do Sałaty
musztardowej, wyhodowanej w Jaremczynie, nasze dzieci rosną pięknie i dorodnie.
Nad warzywnikiem, na murku tańcowała Pliszka siwa, baletnica jakich mało. Jakaś
osa namiętnie brzęczała na jaremkowej smyczy, odgonić się nie dała zbyt łatwo.
Kolejna sobotnia ciekawostka. W Lubiechowej zawsze czym chata bogata, mamy to
na zdjęciu, chata bogata właśnie szykuje się do pewnych restauracji… Jaremka
się wyspała, Basia się wyleżała na kolanach, pora do domu.
Wieczorny spacer w
pola urozmaicił kolejny miły ptaszek, Dzierzba gąsiorek, troszkę już go znamy i
wiemy, gdzie lubi przesiadywać, ten ptasi Zorro. MajLo zgodnie z planem
rehabilitacji momentami ciągnęła się w tempie ślimaczym, dzięki temu nie umknął
uwadze Złotook zwyczajny na Wrotyczy.
Zwykle spotykamy go w kuchni, zagląda nam
do domu. Na koniec spaceru udało nam się wytropić całkiem przystojnego sarniego
koziołka, który schował się w Nawłoci. Jaremka go wytropiła i wygoniła z
chaszczy. Niestety my tak szybko jak sarny nie biegamy. Koziołek oddalał się w
podskokach, przystawał na chwile, żeby sprawdzić, kto go goni, na koniec zniknął
w lesie. Taka zwyczajna sobota. Niezaplanowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję