Niedziela zaczęła się
od tego, że budzik nas nie obudził i plan wypadu na śnieg zmienił się w plan
kąpieli w Bobrze. Kontynuacja planu – stop białej łydce!
Nasza leśna droga
zamieniła się w basen błota, prace leśne i ciężkie maszyny, no a nam się nie
uśmiechało zapadać w bagnie po kolana. Spacer lasem skusił nas do pokonania
zejścia do rzeki na zupełny skrót, ostry zupełny w dół.
Jaremka jak tylko
poczuła wodę to nawet nie zorientowała się, że wybrała trasę pionową. Tam gdzie
ona i ogon jej, chciało się w góry to proszę bardzo. Z góry na początek :) Byle
jak najszybciej do rzeki, zmoczyć brzuch, to za 2 punkty i nawet bez aportu!
Woda zimna a nurt dość silny, czas roztopów, część letnich plaż wciąż pod wodą.
To nic, i tak można poćwiczyć letnie zabawy nad rzeką, aporty odpływają jeden
za drugim, brzuch wciąż mokry, plecy wodą nietknięte.
Na szczęście to nie próby
myśliwskie, nie trzeba niczego udowadniać. No ale skoro już tak ciepło, tak
przyjemnie, można się zapomnieć i chwilkę popływać, tam gdzie woda
spokojniejsza. Z aportem a jeśli sędzia sobie życzy to i bez.
Potem troszkę głupio
wyszło, wypłoszyłyśmy Kaczki krzyżówki a przecież to czas lęgów i w tej trawie
mogło być gniazdo… czy coś się tu wykluje, okaże się wkrótce. W końcu to
zaledwie godzina od domu, więc z pewnością nie raz tu jeszcze zajrzymy.
Zwłaszcza, że jak wędkarze są nieobecni to jest to przyjemne płytkie i spokojne
miejsce, żeby popływać. I znów hop do lasu, pod górę, zupełnie nowym skrótem,
Jaremka zrobiła stójkę i stwierdziła, że to jednak droga w złym kierunku.
Doskonale, bo dzięki temu na rozgrzanym piaszczystym zboczu, między igliwiem,
udało się wypatrzyć Bujankę większą. Owadzi koliber, używa kłujki, żeby wyssać
z kwiatów, co najlepsze.
Bujanka jest bardzo sprytna, składa swoje jaja w
pobliżu kolonii pszczół ziemnych z nadzieją, że pracowite pszczoły wychowają jej
dzieci. Taki pasożyt z tej Bujanki. Bujanka woli bujać w obłokach a jej nazwa
pochodzi od tego, że nie przysiada na kwiatach, zawisa nad nimi jak koliber.
Bombylius
major należy do muchówek, chociaż
futerkiem bardziej przypomina trzmiele. Autorska ścieżka Jaremki zaprowadziła
nas do Łuskiewnika różowego z rodziny zarazowatych. Pospolity w Polsce wypuścił
kwiaty spomiędzy bukowych liści, zaraz obok rzeki. Kolejny pasożyt. Ponieważ to
bylina bezzieleniowa niezawierająca chlorofilu nie jest w stanie przeprowadzić
procesu fotosyntezy.
Ten brak nadrabia tym, że wszystkie śniadania, obiady i
kolacje pobiera za pomocą przyssawek z korzeni drzew. Większość czasu spędza
pod ziemią, jedynie na wiosnę wypuszcza kwiat
i owocuje. Liście chowa w glebie. Owoce muszą się bardzo starać, żeby spaść
bliziutko koło rodzica, inaczej nie przeżyją.
Po sąsiedzku zakwitł wskaźnik
starych lasów, Zawilec gajowy, w tej trójcy jedyny nie pasożyt. Do życia
potrzebuje cienia, wystarcza mu zaledwie 20% światła, żeby wieść swoje
zawilcowe życie. Trochę światła, gleby świeżej i żyznej, obojętnej lub co
najwyżej lekko kwaśnej. Zawilec nie gardzi wilgocią ale zdecydowanie nie służą
mu deszczowe jesienie i zimy. To tyle przed kolejnym śmiałym skrótem Jaremki,
tym razem w pogoni za skaczącą po skałach sarną, skoro ona może to i Jaremka. Ostre
podejście, takie jakie bardzo lubimy. Było pionowo w dół to teraz będzie pod
górę. Jaremka postanowiła dziś narzucić tempo wyczynowe. Przecież plan był,
żeby iść w góry, no to w górę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję