Ostrzyca (501 m n.p.m) zdobyta. Powulkaniczne wzniesienie w kształcie stożka pokazał nam dziadek. Najpierw, razem z krowami, podziwialiśmy Ostrzycę z pastwiska, potem zniknęliśmy w lasach porastających zbocza Ostrzycy. Na koniec wąskie i strome schody zaprowadziły nas na gołoborze bazaltowe samego wierzchołka. Chodzenie po wulkanie nie jest łatwe. Nie wiem jak to robią sarny... Podobno w średniowieczu mieszkali tu ludzie a kilkaset lat później góra skrywała oddziały partyzantów.
Otóż odrobina słońca, ciepła kałuża i patyk są potrzebne, żebym czuła się szczęśliwa na spacerze. Kałuże stoją w tym samym miejscu, co zwykle a w trawach mieszka mnóstwo ptaszków. Jeszcze na deser był las i błoto, idealne do ubrudzenia brzucha. Błoto pachniało intrygująco. Burza nas goniła ale nie dogoniła. A jutro jak pogoda pozwoli, mamy swój mały plan z dziadkiem !
W wakacyjnym, mocno porannym obiektywie Ani prezentuję się jak modelka. Wschodzące słońce wydobyło moją urodę ;) Dzisiaj za oknem deszcz i nieprzyjemnie. Na taką pogodę najlepiej działają wspomnienia z ostatnich, cudnych wakacji.
Metoda plecaka dzisiaj znów zadziałała! Deszcz mnie oszczędził. Oszczędził też stadku kuropatwy, która z troską chowała swoje kuropatewki w trawie. Jak one kuropatwy, to ja zając. Nie złapałam ani jednej! Ale co sobie pobiegałam, to moje :) Odwiedziłam dwóch miłych panów, jeden moczył zielone nogi w wodzie z mydłem. To u ludzi też jest gatunek zielononóżek?
Wyjątkowo dziś deszczu nie było.Mamy już na deszcz sposób :) Trzeba wziąć coś na deszcz to wtedy deszcz się nie pojawia ! Pięknie nam dziś słońce świeciło i wygrzewałam się na zapas, bo to już chyba ostatnie takie chwile w tym roku... Zboże prawie całe zebrane, tylko kukurydza jeszcze dumnie stoi w polu. W lusterku kałuży sprawdziłam czy uszy są na miejscu i pognałam dalej. Wrzosy już kwitną, to chyba jednak jesień idzie...