Petrowka, którą
czasem zdarza się przeklinać w trakcie i zastanawiać, po co znów się ją wybrało
a na koniec jest się wdzięcznym za jej morderczą konsekwencję, że dała w tyłek
jak zwykle ale nie była silniejsza.
Jaka drzemie w niej tajemnica, to przecież
tylko jakieś 5 km i podejście na 600 m różnicy poziomu, żadna wspinaczka ani
walka o życie. Za to ciągle pod górę i ani metra płaskiego. Tak się zaczęła niedziela.
Z Jagniątkowa, który jest dzielnicą Jeleniej Góry, zatem my to administracyjnie
jednak górale. Bycie góralem zobowiązuje do lubienia pod górę, im bardziej w
kość, tym większa złość i się nie damy.
Latem Petrowka jest mało urokliwa,
chociaż i tu znajdzie się całkiem świeże miejsce nad pysznym dopływem Sopotu,
wywęszone pragnieniem. Po takim orzeźwieniu całkowitym na Hutniczy Grzbiet
idzie się z nową siłą. Pierwszy prawdziwy odpoczynek na podmokłej łące, za
plecami ruiny Petrovki, smutny fundament na żółtym placku łąki,
Mały Szyszak i widoczny punkcik na horyzoncie, czyli Słonecznik. Z mokrymi
tyłkami, wygodnym, dość płaskim Głównym Szlakiem Sudeckim, idąc-odpoczywając po
diablicy Petrowce, prosto do Odrodzenia.
Wreszcie można zerknąć na resztki po
spalonym schronisku, to wciąż smutny widok dla tych, którzy pamiętają jego
urodę. Dokładnie tam byłyśmy przed chwilą.
Koniec płaskiego, teraz kamienie,
kamienie, kamienie i znów pod górę zboczem Małego Szyszaka (1435 m n.p.m.)po
prawej i Tępego Szczytu (1385 m n.p.m.) po lewej; oba zbudowane z granitu
karkonoskiego, częściowo porośnięte kosodrzewiną i pokryte gołoborzem.
Kamienne
morze przejść nam przyszło. Zachodnie stoki Małego Szyszaka poprzecinane są
dolinami potoków, jaka to miła niespodzianka w upał.
Dostawa świeżej, zimnej
wody. Za nami na horyzoncie podmokła łąka i Bażynowe Skały, przed nami Kocioł
Smogorni po lewej, po prawej Smogornia (1489 m n.p.m) a w oddali na horyzoncie
już trochę większy Słonecznik.
Czujne oko Kanii wypatrzyło Kopciuszka
zwyczajnego z rodziny muchołówkowatych. Kopciuszki lubią wysokie góry, chociaż
występują też licznie w skupiskach ludzkich.
Maleństwo, ważące do 18 gram jakoś
sobie radzi z porywistymi podmuchami wiatru i surowymi warunkami Karkonoszy. To
pewnie z miłości do rumowisk skalnych przywiązany jest do tej okolicy. Maleńki
punkcik na horyzoncie wyrósł w 12 metrową grupę skalną Słonecznik, obsiedli ją
turyści, amatorzy niedzielnej wspinaczki i obłapiania granitowych ostańców.
Za
głośno, za tłoczno my dalej, ten zielony grzbiet to nasza droga, Śnieżki
przedstawiać nie trzeba :) Nad Kotłem Wielkiego Stawu też tłoczno, aż trudno o
ujęcie, więc kiedy indziej i przed siebie.
Jaremka pierwszy raz z góry
spojrzała na Mały Staw i Samotnię, wiatr od dołu musiał coś nieść, bo stała i
stała i wystała kolegę Gończego polskiego. Spotkanie na bardzo wysokim
poziomie, dżentelmen pozwolił się owarczeć i cierpliwie znosił kłapnięcia. Gdyby nie sąsiednia przepaść stroma kotła
polodowcowego, głęboka na jakieś 200 m to by i jakaś szalona zabawa była… Grzędy skalne, żleby, stożki piargowe,
wszystko widać jak na dłoni, podobnie jak schronisko Strzecha Akademicka
malowniczo położone na Polanie Złotówka.
Dwa zakręty w lewo, pierwszy przy
Spalonej Strażnicy i zejście na niebieski szlak, zaczyna się schodzenie… drugi
przy orczyku Złotówka i raz dwa w mig to co było daleko stało się pod nosem.
Strzecha tradycyjnie obficie zaludniona, co nie dziwi, bo pogoda słoneczna a na
dodatek to chyba najłatwiej dostępne schronisko w Karkonoszach.
Oczywiście dla
tych co nie wybierają wyciągów. MajLo mówi nie, nie zostajemy, za dużo dzieci!
Żółtym szlakiem do Białego Jaru. Za nami, daleko daleko, na lewo od wygiętego
od wiatru Jarząbu pospolitego Słonecznik, aż trudno uwierzyć, że znów tak
daleko jak daleko był od podmokłej łąki…
Biały Jar, byliśmy tu z wesołą ekipą Pąpiru tak niedawno ale w drugą
stronę… ta droga stromo w dół to ostatni kawałek naszej wycieczki. To na tym
szlaku można się nasłuchać narzekań i pytań, czy daleko jeszcze. Nikt nie
ostrzegł, że to niemal 500 podejścia/zejścia na odcinku 4 kilometrów i podobnie
jak Petrowka nie ma tu ani kawałka płaskiego, za to kamienie, kamienie,
kamienie. Krótkie łapki pokonały 20 km niełatwej trasy, w sumie niemal 1200 m
podejść i 1000 zejść w czasie prawie 5 godzin, bez marudzenia, bez awantur. MajLo wreszcie
udowodniła, że smycz jej się w górach nie należy. W końcu to wolny pasterski
górski duch ją prowadził. Szczegóły jej dokonania w liczbach tutaj. Acha i tym
razem w konkursie Petrowka –Biały Jar zwyciężyła ta pierwsza. Łatwiej jest
stromo podchodzić niż stromo zbiegać, chociaż to drugie to też niezła
adrenalina.
Świetne widoki origamiiptaki.blogspot.com zapraszam:)
OdpowiedzUsuń