Czasami zwyczajnie
marzy nam się iść w góry z zegarem na niebie, z planem mniej więcej. Ot tak
sobie iść.
Chociaż to jeszcze nie nasz sezon, bo nasz zaczyna się po sezonie.
Czarny szlak do Białego Jaru, choć nie taki łatwy i bardzo pod górę, na dodatek
kamienie i kamienie, zatłoczony. Cieszyć się? Nie cieszyć ? Trochę nie cieszyć,
bo co krok jakiś smutny śmieć wzdycha tęskno za swoim turystą, który go tak
nagle na szlaku porzucił.
Gdyby nie to, wędrowanie w tłumie byłoby absolutnie
przyjemne. Zawsze można posłuchać, czy lepiej wchodzić, czy schodzić, czy
łatwiej po kamieniach, czy nie a może trzeba było wyciągiem albo, kto wymyślił
tą trasę… przy Białym Jarze dyskusje i narzekania kończą się natychmiast.
Tu są
widoki, te dla których warto się zmęczyć i zimna woda trzech strumieni
łączących się w Złoty Potok. Biały Jar to nisza niwalna, czyli półkoliste
zagłębienie stoku, efekt niszczącej siły płata śnieżnego, który z powodu
niedostatku śniegu nie przekształcił się w lodowiec.
Zlodowaciała pokrywa
śnieżna zalegała na tyle długo, że wgryzła się w zbocze. Nazwa wcale nie
nawiązuje do śniegu, który można tu spotkać nawet w lecie, związana jest z
jasnym kolorem zwietrzeliny granitowej bruzd szczelinowych.
Zimą to miejsce
obfituje w lawiny, dlatego jest zamknięte dla ruchu turystycznego. Z Białego
Jaru Ci co na Kopę i wyciąg, albo do Kotła Łomniczki, na Śnieżkę, na Sowią
Przełęcz, Przełęcz Okraj i dalej to na lewo,
na prawo Ci co do Strzechy
Akademickiej, nad Mały Staw, Pielgrzymy, Słonecznik, do Wangu lud na Odrodzenie
i w rejony przesieckie, borowickie oraz jagniątkowskie na prawo.
My na prawo do
Strzechy właśnie i w górę do Drogi Przyjaźni na Główny Grzbiet Karkonoszy i
przez Spaloną Strażnicę na czeską stronę. Krótka przerwa na starym, zamkniętym
szlaku, z którego znika Widłak alpejski, miłośnik rozdeptywania.
Dookoła
malownicze murawy bliźniczkowe z kosówką i wrzosy. Wygląda na to, że jesień tuż
tuż. I zaczęło wiać, typowe dla Grzbietu Śląskiego, niby upał a jednak zimno.
Miła odmiana dla skwarnej duchoty. Żółtym szlakiem, bursztynową drogą do
bursztynowego piwa Paroháč z browaru Luční
boudy. Pycha za 45 czeskich koron. I jak się ktoś za bardzo w tym piwie
rozsmakuje to może zanocować na jednym ze 150 łóżek.
Wokół łąki, na których
kiedyś pasły się krowy i kozy, wylegiwali przyrodnicy i artyści, szkolili się
żołnierze wehrmachtu.
Miejsce to ma bardzo bogatą historię, podobno działała tu
nawet fabryczka fałszywych pieniędzy. Dawne XIX wieczne dzieje. Dzisiaj to
miejsce tętni życiem turystycznym. Reklama przekonuje, że to najwyżej położony
(1410 m n.p.m.) browar w Europie.
Na dodatek jest też piekarnia i świeże
pieczywo wliczone w koszt noclegu. Psy też są tu mile widziane, dlatego pod Luční
Horou aż roi się od czworonogów. Łaźnie
piwne i wschód słońca nad Śnieżką… nic tylko korzystać.
My na pewno kiedyś tak.
Acha, idąc od Równi pod Śnieżką to zaledwie 30 minut, schronisko schowane jest
w dole, dlatego długo go nie widać i na pewno nie jest to malusi domeczek na
horyzoncie :) Każda ona w drodze
powrotnej szalała, widok na Śnieżkę tak działa i bursztyny.
Potem w dół Kotłem
Łomniczki, tempo jak to mówi Pąpiru stiplowe, bo tak właśnie lubimy
najbardziej. Nowym wyremontowanym szlakiem, zupełnie innym niż kiedyś, czy
lepszym, okaże się w deszcz :) Małe Jaremkowe nóżki narobiły kroków tego dnia,
Gabra w kondycji do pozazdroszczenia. Sezon rozpoczęty. No tylko żal, że Łukasz
został na szlaku ;) Czyż nie Magdo? ;)
Pokazujesz zdjęcia z bardzo pięknego miejsca :)
OdpowiedzUsuńWidziałaś jakieś zwierzątka podczas wędrówki.
Pozdrawiam serdecznie ;)
niestety przy takim tłoku na szlakach można spotkać jedynie turystów, idzie jesień, więc powinno być i piękniej i spokojniej :)
OdpowiedzUsuń