Wracamy w naszej
opowieści do mini ferii w Karkonoszach Wschodnich, rejon Karpacza. Usypiał nas
porywisty wiatr i ten sam wiatr nas obudził, zjawisko niezmordowane i
niestrudzone.
Całą noc z czwartku na piątek nawiewał odwilż tak skutecznie, że
przed schroniskiem śnieg zniknął. Na śniadanie pyszna jajecznica na boczku, w
Strzesze podają same rarytasy, oraz kawa, również wyśmienita
a potem chwila na
podziwianie kotlinki w chmurach, z chmur wystawały same grzbiety, swoista
powtórka z geografii Sudetów Zachodnich. Nawet Ostrzyca się pokazała. Można tak
stać godzinami i nazywać każdy garbek.
Można, jeśli ma się na to czas. Nasz
czas krzyczał, że pora iść, plan był niezbyt precyzyjny, zakładał jedynie
kierunek zachodni z uwzględnieniem warunków na szlakach.
Pierwszy cel to Luční bouda a potem miało się okazać, że idziemy szlakiem niebieskim,
palcem po mapie było wszystko jasne. Tak tym szlakiem niebieskim wędrowaliśmy,
po śladach rakiet śnieżnych, że weszliśmy niepostrzeżenie na szlak czerwony i
dotarliśmy do miejsca, które zapiera dech.
Kozie grzbiety, nasze małe wierchy,
nasze małe Alpy, Tatry, co kto woli. Grzbiet wysokogórski ze stromymi graniami,
wrażenie robi ogromne, zwłaszcza przy silnym wietrze i opadach śniegu.
Poszczęściło nam się tak pięknie zmylić szlak :) To jednak nie był ten dzień,
żeby zejść w głęboką dolinę i znów wspinać się do Przełęczy Karkonoskiej,
zostawiamy to na lato. Smutno nam nie było wracać, bo kto by rozpaczał nad
pysznym smażonym serem i parohačem.
Jeszcze taki się wyłaniał widok na Śnieżkę…
Jaremka prowadziła, bezbłędnie, z małym wyłamaniem na pogoń za czymś, czego
nikt oprócz niej nie widział.
Potem miał być szlak tyczkowany pod Tępy Szczyt,
ale szlak nie uśmiechał się nam, nieprzetarty był a godzina już nie młoda jak na
zimowe warunki. Wybraliśmy ze Szczypiorkiem szlak czerwony,
Główny Szlak
Sudecki im. M. Orłowicza, odcinek od Spalonej Strażnicy do Przełęczy Karkonoskiej,
nad Kotłem Małego i Wielkiego Stawu, Kotłem Smogorni, pod Tępym Szczytem i Małym Szyszakiem, wersja zimowa odbijająca nieco od krawędzi kotłów.
Drugi
dzień z rzędu prowadziły nas tyczki, jakże miły widok po zmroku. Słonecznik
mijaliśmy w szarówce, śnieg padał, wiatr się wzmagał, widoczność malała, potem
zapadła ciemność.
Na szczęście na tej wysokości pokrywa śnieżna utrzymała się
mimo odwilży i ciemność nie była czarna. Jaremka dzielnie prowadziła, jej wzrok
nie jest aż tak potrzebny, żeby nie zejść ze szlaku. Nad Kotłem Smogorni poczuliśmy
respekt do gór, znów bezpiecznie nas Karkonosz prowadził. Jak opisać to uczucie,
kiedy nagle światłem w mroku wyłania się Odrodzenie… ulga połączona ze
smutkiem, ze to koniec obcowania z własnym skupieniem i potęgą natury?
To było
coś ! Przynajmniej dla nas. Jaremka dzielna z wytrzymałych niecierpliwiła się,
że postój na herbatę ktoś zarządził. Na koniec w tempie na kolejny rekord
zejście do Przesieki i cud na koniec, autobus do domu! To była fantastyczna
dwudniowa ucieczka od tego, co zmęczyło. O wszystkim zapomnieliśmy. Są też nowe
plany. Dziękujemy Szczypiorkowi za porządne towarzystwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję