poniedziałek, 23 grudnia 2013

Strzecha Akademicka-Kozie Grzbiety-Spalona Strażnica-Słonecznik-Ciemność-Odrodzenie-Przesieka




Wracamy w naszej opowieści do mini ferii w Karkonoszach Wschodnich, rejon Karpacza. Usypiał nas porywisty wiatr i ten sam wiatr nas obudził, zjawisko niezmordowane i niestrudzone. 
Całą noc z czwartku na piątek nawiewał odwilż tak skutecznie, że przed schroniskiem śnieg zniknął. Na śniadanie pyszna jajecznica na boczku, w Strzesze podają same rarytasy, oraz kawa, również wyśmienita 
a potem chwila na podziwianie kotlinki w chmurach, z chmur wystawały same grzbiety, swoista powtórka z geografii Sudetów Zachodnich. Nawet Ostrzyca się pokazała. Można tak stać godzinami i nazywać każdy garbek. 
Można, jeśli ma się na to czas. Nasz czas krzyczał, że pora iść, plan był niezbyt precyzyjny, zakładał jedynie kierunek zachodni z uwzględnieniem warunków na szlakach. 
Pierwszy cel to Luční bouda a potem miało się okazać, że idziemy szlakiem niebieskim, palcem po mapie było wszystko jasne. Tak tym szlakiem niebieskim wędrowaliśmy, po śladach rakiet śnieżnych, że weszliśmy niepostrzeżenie na szlak czerwony i dotarliśmy do miejsca, które zapiera dech. 
Kozie grzbiety, nasze małe wierchy, nasze małe Alpy, Tatry, co kto woli. Grzbiet wysokogórski ze stromymi graniami, wrażenie robi ogromne, zwłaszcza przy silnym wietrze i opadach śniegu. 
Poszczęściło nam się tak pięknie zmylić szlak :) To jednak nie był ten dzień, żeby zejść w głęboką dolinę i znów wspinać się do Przełęczy Karkonoskiej, zostawiamy to na lato. Smutno nam nie było wracać, bo kto by rozpaczał nad pysznym smażonym serem i parohačem. 
Jeszcze taki się wyłaniał widok na Śnieżkę… Jaremka prowadziła, bezbłędnie, z małym wyłamaniem na pogoń za czymś, czego nikt oprócz niej nie widział. 
Potem miał być szlak tyczkowany pod Tępy Szczyt, ale szlak nie uśmiechał się nam, nieprzetarty był a godzina już nie młoda jak na zimowe warunki. Wybraliśmy ze Szczypiorkiem szlak czerwony, 
Główny Szlak Sudecki im. M. Orłowicza, odcinek od Spalonej Strażnicy do Przełęczy Karkonoskiej, nad Kotłem Małego i Wielkiego Stawu, Kotłem Smogorni, pod Tępym Szczytem i Małym Szyszakiem, wersja zimowa odbijająca nieco od krawędzi kotłów. 
Drugi dzień z rzędu prowadziły nas tyczki, jakże miły widok po zmroku. Słonecznik mijaliśmy w szarówce, śnieg padał, wiatr się wzmagał, widoczność malała, potem zapadła ciemność. 
Na szczęście na tej wysokości pokrywa śnieżna utrzymała się mimo odwilży i ciemność nie była czarna. Jaremka dzielnie prowadziła, jej wzrok nie jest aż tak potrzebny, żeby nie zejść ze szlaku. Nad Kotłem Smogorni poczuliśmy respekt do gór, znów bezpiecznie nas  Karkonosz prowadził. Jak opisać to uczucie, kiedy nagle światłem w mroku wyłania się Odrodzenie… ulga połączona ze smutkiem, ze to koniec obcowania z własnym skupieniem i potęgą natury? 
To było coś ! Przynajmniej dla nas. Jaremka dzielna z wytrzymałych niecierpliwiła się, że postój na herbatę ktoś zarządził. Na koniec w tempie na kolejny rekord zejście do Przesieki i cud na koniec, autobus do domu! To była fantastyczna dwudniowa ucieczka od tego, co zmęczyło. O wszystkim zapomnieliśmy. Są też nowe plany. Dziękujemy Szczypiorkowi za porządne towarzystwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję