Grzybobranie w
Rudawach Jeremickich. Udane bardzo. Głównie dlatego udane, że w lesie dopadła
nas nadzwyczajna jakaś wesołość i radość z bycia tu i teraz. Jesienne słońce
zmieniło wysokie drzewa w jeszcze większe, wielki las w las ogromny.
Brakowało
jedynie krasnoludków, leśnych stworów i bajarza na pniu. Grzybów za to było
dość. Dość na tyle, że od schylania się wszyscy zgłodnieli a najbardziej
Jaremka. Dla grzybiarzy ledwo bułki a dla Eli miska mięsa. Elżbieta lubi pływać
i mięso. Zwłaszcza w lesie Jeremickim smakuje nadzwyczajnie. Trochę zostawiła
dla koszatków, opałków, stwórków i leśnych dziwactw. Luzula pilosa z tego stołu
nie zje, nie zje, bo jest byliną z rodziny sitowatych.
Przeszukanie lasu po
obu stronach szlaku wiodącego z Janowic Wielkich na Bolczów zapełniło obie
kobiałki. Na zamek nie dotarliśmy, grzyby nas wciągnęły. Na niedzielnym stole pojawiła się zupa
grzybowa, reszta zbiorów trafiła do suszarki i słoików.
Na zimę. Będą jak znalazł :
) Nowa wersja bloggera wciąż irytuje, to już trzecia próba a efekt, jest jak widać ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję