niedziela, 6 listopada 2011
Lubiechowa Lubię to !
Gdyby dziś nie była niedziela, to można by napisać, że Jaremka uczestniczyła w socjalizacji wtórnej, lekko ustawicznej, dla dorosłych. Jednak jest niedziela, zatem Jaremka trafiła dziś na niezłą imprezkę międzygatunkową w środowisku, które ją naturalnie uszczęśliwia. Wiocha! Wiocha wymarzona i obiecana. Jeszcze nam trzeba chwilkę poczekać cierpliwie na swoją wiochę a póki co wpraszamy się do Lubiechowej! A kogo tam dzisiaj nie było? No jeśli kogoś nie było to niech żałuje! Ominął go piknik u Witolda, który udostępnił wszystkim swoją łąkę, nawet nie wyżarł jej za bardzo, żeby w tyłek było miękko. I słusznie zrobił, bo dostał marchwiów i chlebków suchych i jabłuszka też kąsnął a jak kąsał to Baśkę całą opluł. Bo Baśka, czekała aż coś jej skapnie to i skapnęło. Miała co chciała. Bodziszek wyraźnie dziś miał coś do Witusia, naszczekał mu porządnie, wskoczył na głowę i znów naszczekał. Chyba mieli dziś do pogadania. Jaremka dorzuciła coś od siebie, bo z Baśką nie ma o czym gadać. Barrabarra zniknęła dziś z nosem w ziemi i nie była zainteresowana miastowymi plotkami. Jak już się Bodziek na Witusiu wyżył to pokazał co ma najcenniejsze! Witoldos, gdyby to zobaczył, to by Bodziszka wyrżał. Chociaż Witold to tak kulturalne stworzenie, że być może by przemilczał... tak samo jak ze stoickim spokojem znosi rozszczekane zamieszanie koło własnych pęcin. Koń anioł. Marysia Pilot wskoczyła dziś na anielski grzbiet, anielskie kopyta zakręciły kółko. Diabelskie nasienia dopingowały do galopu. Anielskie nerwy nawet nie drgnęły. Pierwszy punkt programu, opijany rosołem ;) zakończył się spakowaniem Iczka, który okazał się Heńkiem i wywiezieniem go do króliczkowego raju. Dzieci płakały, Boguś zawodził, Marysia w zachwytach, Marta, zupełny spokój. Bo była też Marta, nowa ludzka koleżanka Jaremki. Pierwsze spotkanie i na pewne oko zapowiada się, że to znów ktoś, do kogo warto pomachać ogonkiem. A co się działo potem... potem był las i dzieci. Jereminka bała się dzieci a dzieci bały się jej. Przez chwilkę :) Ten brak w oswajaniu świata powolutku, z każdym krokiem przestaje aż tak paraliżować strachem. Zwłaszcza, że Hania i Zosia to dzieci idealne do oswajania, miłe, spokojne, piękne i kaczawskie. Jeremka powoli przywyka do faktu, że są na świecie ludzie mniejszych rozmiarów, którzy brzmią i ruszają się inaczej, niż te dorodne, dojrzałe okazy. Nie trzeba się na te maleństwa jeżyć, wystarczy zachować dystans, szczeknąć i jest bezpiecznie. Nusia i Zosiek razem z mamą Anią odprowadziły nas do Kamionki. Dziękujemy za wspólny, bardzo ważny spacer! Zejście do Lubiechowej pachniało padlinką, którą niósł na sobie Bodziszek. Wąskie strome ścieżki i dzwoniące telefony :) Wybaczą nam Ci, z którymi nie porozmawiano, bo jak by się czuli, gdyby się nam noga poślizgnęła na liściach :) I w dół ! Długa była nasza wizyta w Lubiechowej, długa i przyjemna. Tyle wrażeń, nowych i potrzebnych. Wspaniały relaks, cudowni ludzie. Pan Stanisław i PaPirusek, którzy witają w swoim domu z otwartymi ramionami i nie marszczą się na szczekliwą i ostrożną Jaremkę. Agnieszka i Marta, wesołe i mądre dziewczyny z parkuru? Ania z Zofiją i Hanuszką, w ich wielopokoleniowym domu zawsze pachnie ciastem i miłością. Tak to już jest w Lubiechowej, wiocha z typu Lubię to ! Lekko leciwa, chwilami waląca się, momentami biedna ale przyjazna. I my tam mamy znajomości, co za radość :) I co z tego, że psy tam szczekają... ;) a panowie pod sklepem już przed 13 wlewają w siebie namiastkę szczęścia... Nam tu dobrze.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję