wtorek, 8 grudnia 2015

Przełaje kaczawskie Lu, Mikołaj święty lub nie, słoneczka nam dał i radości.

Zwykle we wsi Lu wesoły spacerowy tłum. 

 
Młodzież i Starzeż wspólnie pognała w grudniowe pola, lasy. Bernardowe tereny. Najstarsi szaleli jak oszalali, Bodek wpadł w poorany galop i wyciągnął resztę. 
Kto zwinny nadążał a kto Jaremka, ten nie bardzo ale ambitnie starał się nie wypaść na ostrych bruzdowych zakrętach. Polne smakowitości i wszyscy skupieni na jednym, co to było? Co to było, to już tego nie ma, tajemnica sfory.   
Po kaczawsku wędrowaliśmy, na przełaj, gdzie nosy pociągną, omijając śniadające sarny, które nie kwapiły się do zmyknięć. Potem weszliśmy w klimaty skandynawskie, podmokłe, barwne i śliskie.   
Gabra uczyła córki, za którym tropem najwarciej, Pliszka i Pietruszka pilnie znikały zawąchane na amen. Trąbka przypominała, że pora na biszkopcik i w dalszą drogę. Kąpiele w niedzielę i błota po łopatki, MajLo zachłannie gromadziła na sobie ile las i błotniste kałuże dały. 
Wiosenny grudzień, śniegu ni widu, ni w prognozach. Psiejstwu jakoś z tego powodu nie smutno, bierze, co dają. Słonecznie, pachnąco, świetliście. 

Mikołajkowy spacer na przełaj. Barbara, Boguś, Gabra, Jaremka, Pietruszka i Pliszka. Na tarninach owoce, z owoców kompot. Pyszna to była niedziela.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję