środa, 13 listopada 2013

W Płoszczynce u Lavanduli i Maestro skrzypko




Koleżaneczki na wspólnym spacerze w lesie Płoszczynkowym. 
No jak tu jest przyjemnie. Jeśli nie pada ;) Kiedy padało, to wcale tu tak pięknie nie było. Nic widać nie było. W święto w Płoszczynce zawsze świeci słonko. 
Dlatego my w święto, tradycyjnie, w listopadowe to wesołe, ruszamy do Płoszczynki. To miała w pamięci Pąpiru, że rok temu było nas tu też. Gabra głównie znikała, swoje miała zajęcie w lesie pełnym tropów, pasja w niej ogromna i wielka radość, że coś wywąchała. A leć szczęśliwa tropliwa.
I zrodził się pogodny plan, żeby kiedyś wkrótce dotrzeć tu z serca kotlinki na pieszo, to zaledwie 5 km, szlak jest, szlak widać jest i to jest bardzo wygodny. 
W Płoszczynce podobno jest zaledwie 14 domów, przysiadły pod przełęczą między górą Wapienną i Stromcem. Koleżaneczki się wypatykowały, poszwędały po kwitnącym polu rzepaku z widokiem na Karkonosze. No jak tu jest że hej z panoramami! Wyraźne istnieją dowody, że jelenie lubią tu być a i dziki może… 
Zatem jest tu 14 domów, w jednym z tych domów mieszka maestro Michał z całą bandą wypłoszków i Miłoszem. Ciocia Pąpiru słusznie zauważyła, że to niepowtarzalna okazja posłuchać mistrza zanim tłum się będzie pchał do geniuszu. 
Jaremka się zasłuchała, góralskie nuty. W murowanej piwnicy… u Ani zawsze Lavendulowo i w kominku trzaska. Domowy dom. Kazali se piknie grać…

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję