środa, 16 lipca 2014

Życząc Basi wielu lepszych sobót



To była sobota spontanicznie ornitologiczna. Tak wyszło dzięki Basi, chociaż akurat każde z tych spotkań byśmy oddały, żeby Basia nie była powodem naszej wizyty w Lubiechowej. 
Basia bowiem kłopoty ma zdrowotne a chorych należy odwiedzać, pocieszać jeśli tego potrzebują, przytulać i całować a nade wszystko mówić z przekonaniem, że będzie dobrze. Inne rozwiązania nas nie interesują. 
Jaskółki odchowują drugi miot, pojawił się nawet jakiś konflikt w Witoldowej stajni, trzech chętnych do jednego gniazda, konsternacja, wpatrywanie się w siebie i gonitwy. Kto się próbował wkręcić na trzeciego, czy to była jakaś jaskółcza samozwańcza niania… taka zagadkowa sytuacja przy gnieździe. 
Ze stajni do Basi idąc, rozmawiając o tym i owym, drogą, którą przemierzyłyśmy setki razy … idąc tak idąc a tu nagle z drzew nad basenem wyleciała Czapla siwa! Egipski symbol smutku i narodzin, chrześcijański symbol mądrości i cierpliwości, 
według Pliniusza potrafi płakać i ronić łzy, podobno  krzykiem zwiastuje burzę. Ta nad nami przelatująca milczała, burzy nie było. To była pierwsza lubiechowska Czapla siwa, przynajmniej według nas :) 

Mimo, że nie widać, to Jaremka oglądała czaplę z nami, potem poszła odpoczywać na poddasze, żeby nerwów Basi nie szargać. Basia oprowadzała po warzywniku, oczy uśmiechały się najbardziej do Sałaty musztardowej, wyhodowanej w Jaremczynie, nasze dzieci rosną pięknie i dorodnie. 
Nad warzywnikiem, na murku tańcowała Pliszka siwa, baletnica jakich mało. Jakaś osa namiętnie brzęczała na jaremkowej smyczy, odgonić się nie dała zbyt łatwo. Kolejna sobotnia ciekawostka. W Lubiechowej zawsze czym chata bogata, mamy to na zdjęciu, chata bogata właśnie szykuje się do pewnych restauracji… Jaremka się wyspała, Basia się wyleżała na kolanach, pora do domu. 
Wieczorny spacer w pola urozmaicił kolejny miły ptaszek, Dzierzba gąsiorek, troszkę już go znamy i wiemy, gdzie lubi przesiadywać, ten ptasi Zorro. MajLo zgodnie z planem rehabilitacji momentami ciągnęła się w tempie ślimaczym, dzięki temu nie umknął uwadze Złotook zwyczajny na Wrotyczy. 
Zwykle spotykamy go w kuchni, zagląda nam do domu. Na koniec spaceru udało nam się wytropić całkiem przystojnego sarniego koziołka, który schował się w Nawłoci. Jaremka go wytropiła i wygoniła z chaszczy. Niestety my tak szybko jak sarny nie biegamy. Koziołek oddalał się w podskokach, przystawał na chwile, żeby sprawdzić, kto go goni, na koniec zniknął w lesie. Taka zwyczajna sobota. Niezaplanowana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję