Warto jest obserwować
z kotlinki, co się w górach dzieje, można wtedy przewidzieć, że się trafi na
coś pięknego. Na przykład można trafić
na fazę produkcyjną fabryki chmur w Piecu pod Śnieżką. Sesja trwała i trwała, zdjęciowa sesja. Co
kilkanaście kroków nowe zjawiska, inne perspektywy, wreszcie i jakiś kamień
niemały, na który wspiąć się można i jeszcze więcej zobaczyć. Jak wszyscy, to
wszyscy, MajLo oczywiście również, chociaż akurat ona nie zabrała tym razem
aparatu. W ogóle nie ma aparatu, lecz gdyby miała, to kto wie. Jedyne co ma to
śrubkę w kości. Wolno, wolno , kładkami
śliskimi, mimo to swojskimi i fotogenicznymi. Skrupulatnie do celu, czyli
Lucynka, Luční bouda, słynna z piwa, mowa już była, dla przypomnienia piwo
warzone na miejscu, wysoko jak nigdzie w rozległej okolicy, nazywa się to piwo Paroháč
i kosztuje 50 koron. Za 160 koron można w Lucynce zjeść obiad, solidny albo
mniej solidny, najsolidniejszy jest gulasz. Dla znudzonych jest akwarium i dwie ryby,
oprócz ryb są bublinki. Przynajmniej tak twierdzą czeskie dzieci. Pożegnawszy
mamę rybkę i dziecko rybkę, ciepłe schronisko… w nim zawsze miło, smacznie, i
skusimy się kiedyś na nocleg, jak nic… szczęśliwie odwróciliśmy się w lewo. Tam
bita śmietana chmur a w niej liberecki Ještěd,
90 minut jazdy samochodem, a widać jak na dłoni. Jaremka większa niż Śnieżka,
urosła, bo śniegu się najadła. Listopad słynie z tego, że dzień kończy się za
wcześnie, ledwo południe minęło a już się słonko zaczęło chylić i szykować do
snu. Słonko jesienne niskie jest i ostre, męczy oczy, zwłaszcza w górach. Mimo
to przyjemnie nam się spacerowało, trochę jak w lecie, bo niektórzy turyści
krótki rękaw a nawet bez. Zaobserwowaliśmy oględziny i jakieś prace przy
wyciągu na Hali Złotówka, za Złotówką za Grosikiem, dawno nie wiadomo co.
Urządzenia stały a nikt nie pamięta, kiedy pracowały. Zimą najprawdziwszą,
narciarską sprawdzimy. Najwspanialsi Jaremkowi grandrodzice odebrali nas z
Karpacza. Mam kochanych rodziców. To się wie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję