piątek, 30 sierpnia 2013

Naszych naszych nieustających lubiechowskich wakacji ciąg dalszy




Com ja widziała, Cóżem ja przeżyła, kędyś chadzałam… to wszystko moje, nie po nowemu. Bez końca wakacje w Górach Kaczawskich i na pogórzu.
Żniwa w intensywnym trakcie, ścierniska świeżuchne, wapnują a potem zaorają. Mój mój, Moja moja i Nasza nasza z nami, czyli Bogo, Gabruszka i Barbasia, rozszczekany, zawęszony obóz wiecznie wędrowny. 
Traktor w porze przedpołudniowej drzemki, bo stał i nie warczał silnikiem. A co tam MajLo słychać nad stodołą? Siano pachnie, kot się wyleguje, owsa trzeba przypilnować przed gryzoniami… pod sam dach wspiąć się po schodach, obwąchać kto ślady zostawił, taki pod dach to dopiero ciekawe miejsce. 
To tutaj śpi maszyna młocarnia, chyba dawno nic nie miała do roboty, śpi głęboko, pachnie wyśmienicie. Z samej góry widoki są… na sam dół. 
Przyczepa przygotowana, owies w workach, czas na wysokie łąki z widokami na Bucze Wielkie i Małe, na Sokołową Górę, Ostrzycę i te inne, jeszcze niepoznane wzniesienia do na przyszłość. Zachwycająca okolica. Na przyszłość odnaleziona zwyżka, z której pewnego dnia na pewno wypatrzymy tego i owego. 
Amatorów wysokich łąk jest wielu, zostawiają ślady… na krzakach owcze runo, kierdel tego dnia beczał gdzie indziej. 
No szkoda, bo by się zagoniło… I bez kierdla można poganiać. Gabrusza z Bogo coś tam wywęszyli, zniknęli, wrócili uśmiechnięci. Barbasia cierpliwie szukała zwady, tym razem bez skutku. MajLo korzystała ze słonka, ratowała aporty przed zaginięciem w łące i towarzyszyła. 
Eskorta w niesieniu patyka,  w bieganiu, w szczekaniu, w czym jeszcze mogę pomóc? Nic do roboty? To sobie poleżę. Nawłoć zakwita i świat żółknie, mówią, że to zapowiada jesień. Pewnie tak właśnie jest, że jesień przyjdzie, poranki i wieczory chłodne już. 
Można by powiedzieć, taki zwyczajny spacer, można by, gdyby nie to, że z gęstwiny nagle wyskoczyła całkiem ruda i spora sarna i niemal nie stratowała Pąpiru! Stało się to tak nagle, że trzeba tu wierzyć wyłącznie na słowo. Jedna mała refleksja na zupełnym marginesie: Andrzej z wąsem to typowy mieszkaniec tych terenów, występujący masowo, czasem miły, rzadziej nie bardzo. Trochę nam szkoda, że kombajn się spóźnił, ten na który czekaliśmy od rana. 
Witoldowe łany zebrane, nowe ziarno suszy się w sąsiedztwie ziarna starszego. Jeszcze tylko poplon, gryka, jabłka, gruszki, śliwki, aronia, jeżyny i maliny, okopowe, dyniowate, fasolki, fasole… wykopki i można myśleć o następnym sezonie… w przerwach orka, głęboszowanie lub inna kultywacja, talerzowanie, wapnowanie, siew, nawożenie… magazynowanie, przetwarzanie, skup…aż do zimy pełne rolnicze ręce roboty. Na dodatek sezon myśliwski! Nieustające wakacje, niekończące się atrakcje. Nasz nasz mikroregion kaczawski, przyjemny podręcznik życia blisko natury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję