Kaczawskie plenery
To nie jest prawda, że Jaremkę ufo
porwało albo się pod ziemię zapadła. Prawda jest taka, że ktoś zachorował na ostry atak niechcenia, przewlekły :) Trw
ało to aż do Lubiechowej, sobotniej, długa to była sobota. W
zasadzie zaczęła się już w piątek u Witusia. Przewijał się wyraz rykowisko. W nocy dom się wyludnił, po świcie zaludnił się znowu a na podu
szce obok przysnęła Gabrunia. Niekoniecznie wyspani
ruszyliśmy na długi spacer na przełaj na Gackową aż za Janochów. Krowy muczały zadziwione, że można iść tak daleko. Jakby soczysta trawa pastwiska to było
mało! Na Gackowej Boguś wypłoszył zaspanego kopytnego. Biedaczysko chyba twardo spało, bo pomyliło kierunki i... na szczęście siatka
była litościwa :) BarBasia z Jaremką ćwiczyły wchodzenie na drabinę ambony. Basi szło lepiej, długie nogi to czasem zaleta :) Potem była wizyta w starym młynie, bo przecież natura nie
znosi pustki i wolne
miejsce podszyte Pomorzem
i Kujawami właśnie się zapełniło i to w trójnasób. Plenery, prawdziwki, jeżyny i las huczący quadami. Tak nam minęła sobota w Lubiechowej. Potem były dożynki. Czipcziripczi hej. Jak tu pięknie mają! Basia, Gabra, Boguś i Pąpiru oczywiście. A jest tu taki dom, taki dom tu stoi opustoszały... że hej :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję