wtorek, 15 października 2013

Jesienią to koniecznie w Rudawy Jaremickie




Rudawy Jeremickie najpiękniejsze są jak wiadomo jesienią. 90 kwadratowych kilometrów lasów z bukami, jaworami, 
jesionami wyniosłymi, jarzębinami, klonami, lipami, grabami, olszami, brzozami, modrzewiami i świerkami. Każde drzewo stroi się w swoją jesienną sukienkę, dlatego w Rudawach jesienią jest tak kolorowo, nawet kiedy słońca brak. 
W starszych opracowaniach na temat tego skrawka świata, tych w których czarno-białe fotografie i ryciny nie zagłuszają słów, można wyczytać, że najmniejsze zachmurzenie notowane tu jest we wrześniu, październiku oraz lutym a największe w styczniu. 
Pierwszy śnieg zwykle pojawia się w drugiej połowie października a ostatni nawet w maju. Okres bezprzymrozkowy trwa tu 90 dni, dni zupełnej ciszy bez wiatru to 35 % w skali roku, kilkadziesiąt dni rocznie, latem i jesienią, wieją tu feny, towarzyszy im ocieplenie i słoneczna pogoda. 
150 dni w roku w Rudawach pada, głownie w maju, natomiast w lipcu i sierpniu najulewniej. Najmniej pada w lutym i we wrześniu. Od połowy czerwca do końca sierpnia trwa tu termiczne lato, w lipcu jest najcieplej. 
Luty za to jest najzimniejszym miesiącem z temperaturami nawet poniżej -30 stopni C, zima termiczna zaczyna się w grudniu a kończy w marcu. Absolutna amplituda temperatur wynosi tu nawet 70 stopni C, dobowa maksymalnie 50 stopni C, to w lutym. 
Nasza pierwsza, prawdziwa wycieczka ze Szczotą odbyła się w optymalnym czasie na turystykę i rekreację, czyli od wczesnej jesieni do połowy października. Gdyby chciało nam się wspinać to czekać by nam trzeba do kwietnia. Dziecię z domu leśnego czuło się między drzewami jakby wychowała je ściółka. 
Mgła żartownisia schowała przed nami spory kawałek świata, żeby zrobić nam niespodziankę stromym karczowiskiem. Szczota dzielnie przeprawiała się przez strumień. Drzemie w niej moc i zapał, jak nic nie skutkuje to taranem byle do przodu. 
Szybko pod górę, będzie okazja zajrzeć do drzewa i pochodzić po dymiącym czarnym placku. Drwale zostawili nam trochę ciepła i mnóstwo zapachów. Z mgły wyłonił się granitowy twór, skałka, która poszła do szkółki, otoczona siatką w spokoju będzie wietrzała, nikt jej deptać nie będzie, ani wkręcać w nią niczego. 
Zdjęcia owszem, z daleka, proszę bardzo ile karta, film pomieści, fotograf ile zapragnie. Gabra tego dnia nie była zbytnio towarzyska, pochłonął ją nos. 
Znikała, wracała, znikała, wracała, nie dla niej powolne podejścia grzybiarzy amatorów z Szczotą, która wciąż za młode ma łapki, żeby za nią nadążyć i Jaremką, która musiała pilnować stada. 
No właśnie pilnowała a Gabra jej znikała, więc jak tylko się pojawiała to dostawała upomnienie, zupełnie nieskuteczne.  Pąpiru wyzbierała wszystkie grzyby skalne jadalne, odpuściła tylko Szmaciakowi gałęzistemu, bo jest pod ochroną. I tak nie weszła w posiadanie niewielkiej ilości arszeniku, którą zawiera Kozia broda. Na szczęście nie wszystkie skałki poszły do szkółki, bo być w Rudawach Jaremickich i nie poskakać jak kozica? 
Dla Gabry skały to żadna trudność, MajLo ma w tym olbrzymie doświadczenie, Szczota przeszła pierwszą lekcję, serca stawały, jest dzielna, to tylko kwestia czasu i nie będzie zostawać w tyle z niczym. Jak już wyszło słonko, to świat się zrobił tak barwny i tak rozświetlony, że aż bolało w oczy. Dla powracających mgła odsłoniła miejsca przedchwilne. To my aż tam, daleko, wysoko? :) Ach ta wytrwała Elza, nie marudziła ani razu… może to to, czym zajadała się na wydeptanej przez jelenie, dziki łące dało jej tyle siły? Jeszcze mały pies w sporym lesie, co myśliwy to myśliwy, drogę do cienkiego odnalazła bezbłędnie. No to mamy dwie sprawdzone nowe Rudawianki :) i trochę grzybów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję